Szkoły zamknięte, ferie skumulowane w jednym terminie. „To kwarantanna narodowa pod przykrywką”

0
20
views

–Przeraża mnie, że szkoła będzie zamknięta do 17 stycznia. Poza tym, przez dwa tygodnie zostaniemy bez wsparcia, chociażby w postaci zdalnego nauczania, to jest koszmar – opowiada Paulina, matka trójki dzieci. Z kolei Ewa dodaje, że decyzja premiera to „kwarantanna narodowa pod przykrywką”, a najbardziej przeraża ją fakt, że dzieci na kolejne tygodnie pozostaną zdane na komputer i konsolę.

Na sobotniej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki ogłosił najnowsze obostrzenia mające na celu zminimalizowanie wyjazdów, spotkań, aby przerwać łańcuch zakażeń. Zmieniony został termin ferii zimowych, zapowiedziane ograniczenia w okresie świątecznym.

– Byliśmy nakłaniani przez niektórych ludzi, ośrodki, do otwarcia szkół. Jednak zdecydowaliśmy, że będzie kontynuacja zamknięcia szkół do (…) 23-24 grudnia. Następnie podjęliśmy decyzję o tym, że ferie, czyli przerwa edukacyjna w szkołach, będą skumulowane w jednym okresie: między początkiem stycznia, 4 stycznia – to bodaj jest poniedziałek – a 17-18 stycznia – powiedział premier na konferencji prasowej.

Podkreślił, że ferie, zwykle rozłożone na różne województwa w różnym czasie po to, by ruch turystyczny w gospodarce był większy, w 2021 roku muszą być skumulowane w jednym terminie. – By nie zamawiać wyjazdów, nie wyjeżdżać, ani za granicę, bo może się okazać, że będzie potrzebna kwarantanna po powrocie, żeby siedzieć w domu, by przerwać łańcuch zakażeń, by ta mobilność była jak najmniejsza – powiedział.

„Co z urlopami. Co z zasiłkami? Kto zajmie się dziećmi?”

Rodzice dzieci w wieku szkolnym uważają, że decyzja pogłębi u nich problemy społeczne, bo zamiast uczyć się życia w społeczeństwie już teraz całe dnie spędzają przed ekranem. Ferie miały być dla nich czymś w rodzaju złapania oddechu. Wprowadzone dla wszystkich w jednym terminie rodzą wiele pytań. O urlopy w pracy, o zasiłek opiekuńczy, czy o to, co robić z dziećmi przez dwa tygodnie w domu, skoro nie będzie w tym czasie zdalnej nauki.

Ewa ma dwóch synów. 12-latka w szóstej klasie i 9-latka, który właśnie chodzi do trzeciej. – Martwię się i o jednego, i o drugiego. Młodszy jest bardzo społeczny, to duch towarzystwa, bardzo brakuje mu dzieci. Ciągle dzwoni do kogoś, żeby choć trochę pogadać. Nie ukrywam, że mi to trochę przeszkadza, pół dnia na komputerze na lekcjach, a potem i tak siedzenie na Skype’ie, by pomagać o głupotach, grach, książkach. I znowu elektronika. Tylko jak mu tego zabronić, skoro to wszystko, co dziś mu zostało z kontaktów z rówieśnikami? – martwi się matka.

– Gdy powiedziałam im przed chwilą, że w domu zostaną do 18 stycznia to najpierw krzyknęli „hura!”, a potem zaczęły się pytania: „Mamo, a co ze świętami? Co z feriami?”. Przyznam, że mi samej łezka się kręci w oku. Nie wyobrażam sobie świąt bez dziadków, bez rodziny. Zawsze odbywały się u nas, prawie 20 osób zjeżdżało co roku z prezentami. Z kolei w czasie ferii od kilku lat intensywnie uczyliśmy się jeździć na nartach. Nie wyobrażam sobie, że tego wszystkiego nie będzie – denerwuje się 40-latka.

– Najgorsze jest to, że siedzimy zamknięci w domach od tak dawna. Choć staramy się urozmaicać dzieciom czas grami, wspólną zabawą, rozmowami, to jednak nadal są to cztery ściany pokoju. Gdy widzę ich radość, gdy w weekend wyjeżdżamy do lasu za miasto, to widzę, jak bardzo brakuje nam wszystkim przestrzeni – zauważa Ewa, mama dwóch chłopców.

Dodaje, że nawet jeśli dziecko ma lat 16 czy 18, to i tak nie może spędzić ferii zamknięty w domu.

– Nie odetniemy go od internetu, z domu nie wyjdzie do godz. 16 bez opiekuna, więc jakie ma wyjście oprócz gadania z kumplami przez telefon i grania na konsoli? Nie wspomnę już o psychice. W naszej szkole pojawiła się informacja, że już kilkanaście dzieci jest na farmakologii, bo tak źle znoszą izolację. Mają depresję, stany lękowe. Zamknięcie ich na kolejne 2 miesiące, może być dla niektórych po prostu zbyt wielkim obciążeniem – irytuje się matka.

40-latka obawia się, że teraz w pracy będzie walka o urlopy. – U mnie w dziale pracują właściwie sami rodzice, są też samotne matki. Jak to podzielić, czy to rząd wziął pod uwagę? Czy będzie jak w dostępie do przedszkoli, że samotne matki i ojcowie będą pierwsi w kolejce? A może pełne rodziny będą musiały wytypować tylko 1 osobę, która zajmie się dziećmi? W sumie premier nie powiedział, ale może będzie tak jak z zasiłkami, że będą przyznawane tylko rodzicom dzieci do 8. roku życia, bo przecież dziecko 9-letnie może ferie spędzić samodzielnie z pilotem w ręku? – pyta Ewa.

– Serio, nie wyobrażam sobie sytuacji, że rodziny w całej Polsce, w tym samym czasie przestają pracować – irytuje się. – To wygląda jak wprowadzenie kwarantanny narodowej pod jakąś cholerną przykrywką. I jak zawsze, mówią, jak ma być, ale kompletnie nie obchodzi ich, co z tą informacją mają zrobić pracodawcy, rodzice. Już wyobrażam sobie minę szefów w wielu firmach, gdy w poniedziałek dostaną dziesiątki i setki wniosków o urlop? A może trzeba już dziś taki wniosek napisać, by być pierwszym? – śmieje się Ewa.

„Nie ma żadnej alternatywy”

W podobnym tonie wypowiada się Paulina. – Przeraża mnie, że szkoła będzie zamknięta do 17 stycznia. Poza tym, przez dwa tygodnie zostaniemy bez wsparcia, chociażby w postaci zdalnego nauczania – to jest koszmar. Jeżeli chodzi o same ferie i wyjazdy, spodziewałam się tego. Nie nastawiam się też na żadne zimowiska, choć co roku planujemy odpoczynek poza Warszawą – mówi w rozmowie z WP Kobieta Paulina.

Matka trójki dzieci już od trzech tygodni siedzi zamknięta w domu ze względu na to, że chorowała na koronawirusa. Wizja kolejnych tygodni z dziećmi plus ferii bez wsparcia ją „dołuje”.

– Dzieci zostaną pozostawione same sobie, a potrzebują kontaktu z rówieśnikami. Nie ma żadnej alternatywy na to, co mogłyby robić przez te 2 tygodnie. Świetlice, jak rozumiem będą pozamykane. Zwyczajnie żal mi moich dzieci. Od początku roku siedzą „same”, w wakacje miały możliwość wyjazdu i złapania oddechu, i później znów zamknięcie. Boję się o ich psychikę. Nie wiedzą, co się dzieje. Nie rozumieją, dlaczego siedzą w domu. Zaburzony został schemat – mówi 34-letnia matka.

Podsumowuje, że ferie i wakacje to okres, na który się czeka. Coś magicznego, wyjątkowego. Skumulowanie terminów i apel o pozostanie w domach zaburza schemat, który był dla dzieci i rodziców „świętością”.

– Statystycznie nie wszyscy wyjeżdżali, ale dla dzieci największą wartością w feriach był odpoczynek od zajęć szkolnych. Oczywiście w momencie pandemii wspaniale byłoby zmienić otoczenie, wynieść się z domu, spędzić aktywnie czas, ale pytanie, czy w ogóle to byłoby realne – zauważa psycholog Joanna Żółkiewska. Podkreśla, że przesyt internetu jest problemem i odpocząć wypadałoby od niego. – Problemem nie jest sam wyjazd, ale brak możliwości organizowania się, spędzania czasu na rywalizacji sportowej, nie będzie ferii w mieście – mówi.

Nauka i spotykanie się z przyjaciółmi w sieci to jest temat, który rodzi w rodzicach niepokój. – Opieka psychologiczna w Polsce jest słaba, bo jej nie ma. W wielu szkołach brakuje psychologów albo jest jeden na 600 uczniów. Teraz ten problem braku wsparcia psychologicznego jest widoczny i wszyscy sobie uświadomili, jakie to jest ważne – mówi ekspertka.

– Komentarze, że rozpieściliśmy młode pokolenie nie są dobrą metodą na zmianę, trzeba wesprzeć dzieci, one tego potrzebują. Jako społeczeństwo nie jesteśmy jednak na to gotowi, nie spotkałam się z akcją, która oferowałaby darmowe porady dla młodzieży, a one byłyby cenne – podsumowuje.

 

Kataryna: „Konferencja premiera nie uspokaja. Jest jednak pewna zmiana”

„Przewidywalność i przejrzystość” – tak minister zdrowia określił strategię rządu na najbliższe tygodnie walki z pandemią, co byłoby dużą zmianą jakościową w stosunku do ostatnich miesięcy, kiedy poszczególne branże zamykano i otwierano bez ładu i składu, czasami – jak w przypadku branży gastronomicznej – w nocy z piątku na sobotę, zostawiając przedsiębiorców z towarem, którego już nie zdążą sprzedać.

W przypadku równie niespodziewanego zamknięcia cmentarzy przedsiębiorcy mogli przynajmniej liczyć na interwencyjny skup chryzantem, od właścicieli wcześniej zamkniętych z dnia na dzień restauracji nikt zakupionych produktów nie skupił i tony jedzenia się po prostu zmarnowały.

Byłoby więc dobrze, gdyby po wielu miesiącach walki z pandemią rząd zrozumiał wreszcie, że wprowadzając radykalne ograniczenia rujnujące wielu ludziom budowane latami biznesy, warto ich informować z wyprzedzeniem, że powinni się zacząć zwijać. A jeszcze lepiej – zawczasu z nimi konsultować swoje plany, bo wielu ograniczeń można było uniknąć, gdyby rząd wsłuchał się w głos poszczególnych branż i wspólnie z nimi wypracował optymalne rozwiązania pozwalające pogodzić ochronę zdrowia z ochroną miejsc pracy.

Dość łatwo mogę sobie wyobrazić wprowadzenie gwarantujących bezpieczeństwo ograniczeń w siłowni, w muzeum, w bibliotece czy na basenie. Także w kinie można bez problemu zorganizować pracę tak, aby sprzedaż biletów ograniczyć do internetu, kinowy barek zamknąć, a zajętość miejsc ograniczyć do co drugiego. Któryś minister tłumaczył co prawda, że kina i teatry trzeba zamknąć, bo ludzie muszą tam dojechać transportem publicznym, a tam ryzyko zarażenia jest większe, ale to już bajka dla najbardziej naiwnych. Nawiasem mówiąc, ograniczeń w transporcie publicznym (przynajmniej w Warszawie) nikt akurat nie przestrzega, ale też nikt nawet nie próbuje ich wyegzekwować, co w kinie czy bibliotece byłoby przecież dużo łatwiejsze.

Nie wiem, jaki pomysł ma rząd na wsparcie branż, które czasowo zamknął, ale jeśli pomysłem są kredyty inwestycyjne dostępne dopiero kiedyś, to może już nie być komu pomagać. Jeśli nas nie stać na ratowanie biznesów – a jest już raczej oczywiste, że nie – powinniśmy je zamykać bardzo punktowo, ale za to konsekwentnie, w każdym przypadku biorąc pod uwagę nie to, które branże da się najłatwiej zamknąć, a wyłącznie to, które absolutnie muszą zostać zamknięte ze względów bezpieczeństwa.

Rząd zamknął muzea, choć akurat tam tłumów nie ma, nie można niczego dotykać, a bezpieczną odległość zachowuje się nawet bez COVID, ale za to salony piercingu pozostają otwarte, a od klientów ani obsługi nie wymaga się nawet negatywnego testu na COVID. Logika? Chyba żadna.

„Z konferencji premiera wyłania się polski plan na pandemię: doczekać szczepionki”- tak podsumował dzisiejszą konferencję dziennikarz „Do Rzeczy” Łukasz Zboralski. I jest to bardzo celne podsumowanie, z jednym wszak zastrzeżeniem – szczepionek zamówiliśmy 16 milionów, bo tyle nam przysługuje, a potrzeba dwóch dawek, zatem niewielu z nas będzie mogło z niej skorzystać. Inna sprawa, że w takim tempie przyrostu zakażeń do czasu udostępnienia szczepionki ta połowa może już mieć przechorowanie COVID za sobą. Kto przeżyje, ten żyć będzie.

Minister zdrowia wskazał dzisiaj kolejne progi zakażeń, które będą powodować luzowanie lub zaostrzanie ograniczeń. Wiadomo, do ilu tysięcy dzienna ich liczba musi spaść, żeby część ograniczeń znieść, wiadomo też, że jeśli przekroczy próg 27 tysięcy, konieczna będzie narodowa (jak wszystko u nas) kwarantanna. Nie kwestionując zasadności określenia progów na takiej właśnie wysokości, trochę się dziwię, że ciągle operujemy gołą liczbą zakażonych, a nie np. odsetkiem zakażonych wśród wszystkich testowanych – ta liczba dawałaby lesze pojęcie o trendach, bo nie byłaby uzależniona od tego, ile badań jest wykonywanych.

Na którymś etapie zwalania winy na lekarzy pojawiło się przecież zawoalowane oskarżenie, że liczba testów jest mała, bo lekarze nie chcą ich zlecać, nie mówiąc już o tym, że wiele osób przechorowuje COVID w domu, nie mając nawet robionych testów albo robiąc je prywatnie. Może więc warto uniezależnić się od dość wątpliwego wskaźnika i poszukać czegoś dającego lepszy obraz rzeczywistej sytuacji? Nie wiem, nie znam się, ale może ten licealista, który swoją bazą danych zawstydził rząd, mógłby pomóc.

Zakaz rodzinnych świąt trudno będzie wyegzekwować bez wprowadzenia kolejnych obostrzeń

Ogłoszone dzisiaj ograniczenia będą jeszcze na pewno wałkowane, zwłaszcza że premier zapowiedział też, że rząd pracuje nad ograniczeniami prawnymi dotyczącymi przemieszczania się, co miałoby zapobiec masowemu łamaniu zakazu organizowania także w święta Bożego Narodzenia spotkań w domach w gronie przekraczającym 5 osób (z wyłączeniem osób mieszkających razem). Premier ma więc świadomość, że zakaz rodzinnych świąt trudno będzie wyegzekwować bez wprowadzenia kolejnych obostrzeń, które zapewne – tak jak wiele innych – będzie można dość łatwo obejść.

Wprowadzając ograniczenia, których ludzie nie rozumieją – jak wiosenne zamknięcie lasów – rząd nauczył nas kwestionowania przepisów, których logiki sam nie umiał wytłumaczyć. Mści się to dzisiaj, gdy wiele z tych obostrzeń jest uzasadnionych, ale władza dawno straciła niezbędną do mobilizowania społeczeństwa wiarygodność. Nie pomaga też nieustanna propaganda sukcesu, w ramach której Szpital Narodowy robiący za dekorację dla kolejnych konferencji prasowych premiera wrzuca na Twittera zdjęcia z uroczystego przyjęcia pacjenta, któremu trzech medyków pomaga przesiąść się na łóżko, a czwarta osoba robi zdjęcie.

Tymczasem jesteśmy już na tym etapie, że zamiast uspokajających komunikatów o dziesiątkach respiratorów w zapasie i liczbie wolnych miejsc w Szpitalu Narodowym dla Prawie Zdrowych, rząd powinien raczej nagłaśniać tak wstrząsające relacje jak ta dziennikarza Pawła Reszki i lekarzy opisujących dramaty w swoich szpitalach. To już dawno nie jest czas na uspokajanie nas, teraz trzeba tych najbardziej opornych trochę postraszyć, ale tego nie zrobi się samymi ograniczeniami, zwłaszcza jeśli są tak nielogiczne, że wielu z nas po prostu ich nie rozumie i przyzwyczaja się, że zakazy są niepoważne.

Od kilku tygodni zamknięte dla prywatnych gości pozostają hotele i znajdujące się w nich restauracje, do hotelu można tylko służbowo, ale wystarczy złożyć oświadczenie, że jest się w delegacji i już można się zameldować w celach turystycznych. Hotel ani nie może tego weryfikować, ani nie ma w tym żadnego interesu, bo branża hotelarska i tak już mocno ucierpiała i każdy chce jakoś oszczędzić swoje miejsca pracy. Jaka zatem logika kierowała zakazem przebywania w hotelu w celu turystycznym i co mają zrobić przyjeżdżający do Polski zagraniczni turyści, bo przecież granic nie zamknęliśmy? To samo co wszyscy – kombinować, ściemniać, obchodzić.

Kasyna jak kościoły

Wprowadzając nieżyciowe i nieegzekwowalne prawo władza bardzo do tego zachęca. Nie można zatem w celu niesłużbowym przenocować w hotelu ani zjeść w hotelowej restauracji, można się za to udać do mieszczącego się w hotelu kasyna, bo rząd, który zakazał nawet wyświetlania filmów na świeżym powietrzu, konsekwentnie pomija branżę hazardową. Do każdego z mieszczących się w hotelach kasyn można wejść z ulicy, potłoczyć się wspólnie z innymi przy stole do ruletki, trudno nawet policzyć, przez ile rąk przechodzi jednego wieczora kasynowy żeton. A to wszystko w kraju, gdzie władza zakazała nawet turnusów rehabilitacyjnych!

W najnowszym rozporządzeniu wprowadzono co prawda ograniczenie liczby osób w kasynie do 1 osoby na 15 metrów kwadratowych, czyli tyle, ile w kościele, ale kasyna pozostają otwarte mimo zamknięcia wszystkiego, co wpadło władzy w oko. Najwyraźniej nie mając najmniejszych problemów z ograniczaniem dostępu do usług gastronomicznych, zdrowotnych, sportowych czy kulturalnych rząd uznał, że kasyna realizują jakieś ważniejsze potrzeby obywateli i zostawił je otwarte, nie wprowadzając choćby tego wymogu, jaki wprowadził dla hospicjów, gdzie warunkiem przyjęcia jest przedstawienie nie starszego niż 6-dniowe zaświadczenia o negatywnym wyniku testu na koronawirusa.

Może po prostu uznał, że jak ktoś lubi hazard, to i w covidową rosyjską ruletkę chętnie zagra. Jednak w którymś momencie warto byłoby – coraz bardziej wkurzonym ograniczeniami i utratą środków do życia – właścicielom małych rodzinnych kawiarenek wytłumaczyć, dlaczego dla władzy ich budowane latami biznesy są mniej ważne niż kasyna.

Konferencja premiera ani mnie nie uspokoiła, ani nie sprawiła, że wzrosła moja wiara w istnienie jakiegoś racjonalnego, wykonalnego i skutecznego planu walki z pandemią i jej gospodarczymi skutkami – ale też już od dawna tego nie oczekuję. Niewątpliwym jej plusem jest natomiast poddanie najnowszych ograniczeń konsultacjom publicznym, których tak bardzo brakowało przy poprzednich. Z obserwacji i własnego doświadczenia wiem co prawda, że każde konsultacje można zmienić w zwykłą formalność i hurtowo nie uwzględniać nawet najbardziej sensownych uwag, ale tym razem szczególnie warto się w tej sprawie wypowiedzieć.

źródło: wp.pl

 

Galerie otwarte od 28 listopada. Ulga po decyzji rządu

Decyzja rządu o poluzowaniu lockdownu jest szansą na przetrwanie i utrzymanie tysięcy miejsc pracy w branży handlu i usług – ocenił w sobotę Związek Polskich Pracodawców Handlu i Usług.

W premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że od przyszłej soboty, czyli 28 listopada, placówki handlowe będą mogły działać w najwyższym reżimie sanitarnym.

– Została podjęta decyzja o otwarciu sklepów i usług w galeriach handlowych – będą musiały one działać w zaostrzonym reżimie sanitarnym – podaje rząd w komunikacie. Jedynym znanym wyznacznikiem owego reżimu jest liczba klientów – na każdą osobę musi przypadać przynajmniej 15 metrów kwadratowych.

Oczywiście w mocy pozostaje obowiązek zasłaniania ust i nosa oraz zalecenie dezynfekcji rąk lub używania rękawiczek ochronnych.

„Zapadła długo wyczekiwana decyzja rządu, dzięki której branża handlu i usług odetchnęła z ulgą, upatrując w niej szansy na przetrwanie” – podkreślił ZPPHiU w stanowisku przesłanym PAP.

Związek – jak czytamy – przyjął komunikat premiera Morawieckiego o poluzowaniu lockdownu z radością i wdzięcznością. „Nasze apele zostały wysłuchane, a potrzeby dostrzeżone. Dziękujemy za pragmatyzm i zaufanie, jakim nas obdarzono” – wskazano.

Zarząd ZPPHiU zdaje sobie sprawę z „ogromnej odpowiedzialności związanej z utrzymaniem ścisłego reżimu sanitarnego” i przyjmuje ją z „pełną świadomością powagi sytuacji”. „Bezpieczeństwo klientów oraz pracowników naszych sklepów są w tej sytuacji kluczowe, a my dołożymy wszelkich starań, by centra handlowe pozostały nadal jednymi z najbezpieczniejszych miejsc publicznych” – zadeklarował.

ZPPHiU zaznaczyła, że decyzja o ponownym otwarciu sklepów to możliwość powrotu do działalności handlowej. „To szansa na generowanie przychodów w najgorętszym handlowo momencie roku a tym samym droga do wyrównywania gigantycznych strat, które ponieśliśmy i nadal ponosimy z powodu pandemii” – wskazano. Podkreślono, że to również szansa na utrzymacie tysięcy miejsc pracy.

Związek podkreślił, że tym gestem rząd wykazał zrozumienie dla potrzeb większości Polaków, „którzy dzięki ponownemu otwarciu naszych sklepów będą mogli spokojnie przygotować się do Świąt”. Wyrażono przekonanie, że komfortowi i bezpieczeństwu przedświątecznych przygotowań „sprzyjać będzie również zawieszenie zakazu handlu przez przynajmniej dwie grudniowe niedziele”.

„Mamy nadzieję, że Premierowi uda się porozumieć ze stroną społeczną, by handel był możliwy także 6 grudnia” – dodano.

ZPPHiU zachęca klientów, by „spokojnie, racjonalnie i planowo rozpoczynali świąteczne przygotowania i zakupy”. „Niezwykle ważne byśmy wszyscy odpowiedzialnie podchodzili do kwestii bezpieczeństwa i wykorzystali właściwie moment ponownego otwarcia sklepów z zachowaniem wszystkich zasad reżimu sanitarnego” – czytamy.

Związek zapewnił, że dołoży wszelkich starań, by klienci byli bezpieczni i usatysfakcjonowani. „Czekamy od 28 listopada!” – podsumowano.

 

Koronawirus. Górale wściekli. Premier właśnie odebrał im nadzieję na zarobek

Ferie we wszystkich województwach odbędą się w tym samym terminie, a w czasie świąt zostaną wprowadzone ograniczenia w przemieszczaniu się – zapowiedział premier Morawiecki. „To jakaś paranoja” – mówi Agata Wojtowicz, szefowa Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.

– Szok – to jest mało powiedziane. To jest kompletnie nieprzemyślana decyzja. Niewyobrażalna jest kumulacja turystów w tym terminie. Nawet w najgorszych snach nikt sobie tego nie wyśnił, bo taka liczba ludzi jest nie do przyjęcia, tym bardziej z pilnowaniem reżimu sanitarnego – ocenia Agata Wojtowicz, prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.

Chodzi o decyzję rządu, ogłoszoną w sobotę przez premiera – skumulowanie ferii zimowych w terminie od 4 do 17 stycznia. Na dodatek nie wiadomo, czy w ogóle będzie można wtedy wyjechać, bo rząd zapowiedział (dość mgliście na razie) ograniczenia w poruszaniu się.

Dziś teoretycznie z hotelu można korzystać jedynie podczas podróży służbowej. Ten przepis nie działa – trudno bowiem przypuszczać, że regularnie zatykająca się Zakopianka jest pełna aut wiozących ludzi ze służbowych wyjazdów.

Górale zwracają uwagę na to, że nawet jeśli podczas ferii będzie można wyjeżdżać, to kumulacja turystów w Zakopanem i innych zimowych destynacjach będzie olbrzymia.

Jak twierdzi Wojtowicz, kumulacja ferii będzie oznaczała szereg bankructw w branży turystycznej – nie tylko hotelarskiej, ale i narciarskiej czy gastronomicznej.

– To jest dążenie nie tylko do kryzysu gospodarczego, ale i ogromnego kryzysu społecznego. Ja zawsze broniłam decyzji dotyczących reżimu sanitarnego. Tłumaczyłam, że musimy zacisnąć zęby, żeby potem przyjechali turyści, ale z tą decyzją trudno się zgodzić i znaleźć tu jakiekolwiek logiczne wyjaśnienie – mówi prezes Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.

Wojtowicz zwraca uwagę na fakt, że jeszcze dwa dni temu wiceminister rozwoju, pochodzący z Zakopanego Andrzej Gut-Mostowy, deklarował, że będzie rekomendował, aby ferie były rozłożone na dłuższy czas.

– To byłoby zasadne, żeby rozszerzyć ferie zimowe, aby nie było nakładania się grup i jeszcze [te ferie] wydłużyć. Takie sugestie z naszego departamentu do Rady Ministrów wystosujemy i nie wykluczamy, że tego typu myślenie można byłoby projektować na zbliżające się wakacje – powiedział money.pl Gut-Mostowy, dodając, że „wszystkie działania rządu będą skierowane na to, żeby te ferie się odbyły i odbyły się w taki sposób, aby całe rodziny […] mogły wyjechać na odpoczynek na świeżym powietrzu”.

Prezes TIG twierdzi, że byłoby to korzystne zarówno dla branży turystycznej, jak i turystów, a na dodatek dało szanse na przestrzeganie reżimu sanitarnego. Branża hotelarska miała nadzieję, że terminy ferii będą rozłożone na poszczególne województwa.

– Polacy są już bardzo zmęczeni tą sytuacją i chcą wypoczywać, planują urlopy na ferie i tu nagle taki cios. To jest jakaś paranoja, wszystkie rezerwacje na ferie dotyczyły terminu od 17 stycznia do końca lutego. Ludzie już wzięli urlopy, wykupują kursy w szkółkach narciarskich. Wydaje się, że ktoś zgubił się w tym wszystkim – podkreśliła prezes TIG.

 

Koronawirus. Rząd zdefiniował „narodową kwarantannę”. Wyszło na to, że prawie ją mamy

Możliwość wyjścia z domu jedynie do pracy, po zakupy, do lekarza oraz w celach bytowych i religijnych – to jedna z niewielu różnic pomiędzy rządową definicją narodowej kwarantanny a obecną sytuacją.

Po raz pierwszy od początku pandemii rząd z wyprzedzeniem zakomunikował plany dotyczące obostrzeń z jakimkolwiek wyprzedzeniem. Do tej pory rozporządzenia wprowadzające kolejne nowe zasady publikowano na rządowych stronach w piątek wieczorem – a obowiązywały od soboty.

Przedsiębiorcy i obywatele dowiadywali się o czekających ich obostrzeniach z nawet półgodzinnym wyprzedzeniem.

Obecnie rząd przygotował trzy projekty rozporządzeń w sprawie ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii koronawirusa. „To trzy warianty obostrzeń, po które będziemy sięgać w zależności od rozwoju sytuacji” – zaznaczono w komunikacie rządu.

Przygotowano także trzy projekty rozporządzeń, które dotyczą: etapu odpowiedzialności mającego obowiązywać od 28 listopada do 27 grudnia br., etapu stabilizacji i powrotu najwcześniej od 28 grudnia br. do podziału Polski na trzy nowe strefy – czerwoną, żółtą i zieloną oraz kwarantanny narodowej, która mogłaby zostać wprowadzona „w ostateczności, kiedy trzeba będzie natychmiast i radykalnie ograniczyć transmisję wirusa w społeczeństwie”.

Jakie mają być zasady narodowej kwarantanny?

Wyjścia z domu tylko do pracy, lekarza, po zakupy, w celach bytowych i religijnych; zakaz działalności fryzjerów i kosmetyczek, kin i siłowni; zgromadzenia i spotkania tylko do pięciu osób – to niektóre z obostrzeń z projektu rozporządzenia.

Hotele mogłyby funkcjonować tylko dla gości służbowych, sportowców, medyków, zaś gastronomia działałaby wyłącznie na wynos i na dowóz.

Osoba przekraczająca granicę RP w celu udania się do swojego miejsca zamieszkania lub pobytu na terytorium RP byłaby zobowiązana odbyć, po przekroczeniu granicy państwowej, obowiązkową kwarantannę trwającą 10 dni. Z obowiązku tego wyłączeni byliby m.in. rolnicy mający gospodarstwa po obu stronach granicy, załogi samolotów i uczniowie pobierający nauki w Polsce.

Jednocześnie obowiązywałby zakaz organizowania zgromadzeń, w tym imprez, spotkań i zebrań niezależnie od ich rodzaju, w tym wesel, komunii i konsolacji. Wyjątkiem byłyby np. „imprezy i spotkania do 5 osób, które odbywają się w lokalu lub budynku wskazanym jako adres miejsca zamieszkania lub pobytu osoby, która organizuje imprezę lub spotkanie; limit osób nie dotyczy osób wspólnie zamieszkujących lub gospodarujących”.

Do odwołania przemieszczanie się osób byłoby możliwe tylko do pracy, lekarza, po zakupy, w celach bytowych i religijnych. Ponadto zapisano, że „w godz. 8–16 przemieszczanie się małoletnich do ukończenia 16. roku życia (…) może się odbywać wyłącznie pod opieką osoby sprawującej władzę rodzicielską, opiekuna prawnego albo innej osoby dorosłej”.

Nadal obowiązywałyby „godziny dla seniorów”, czyli osób powyżej 60. roku życia. W galeriach handlowych mogłyby – zgodnie z projektem – działać tylko wybrane sklepy zaś limit zagęszczenia klientów wynosiłby jedną osobę na 20 m. kw., takie samo zagęszczenie byłoby dopuszczalne podczas sprawowania kultu religijnego. To jedna z niewielu zasad ostrzejszych od obecnie obowiązujących.

W komunikacji publicznej mogłoby w jednym pojeździe być przewożonych nie więcej osób niż wynosi 50 proc. liczby miejsc siedzących albo 30 proc. liczby wszystkich miejsc siedzących i stojących

Wydarzenia sportowe odbywałyby się bez udziału publiczności, a targi i inne tego typu wydarzenia zbiorowe mogłyby się odbywać wyłącznie on-line.

Jak przewidziano edukacja odbywałaby się nadal zdalnie, także w urzędach administracji publicznej kierownicy i dyrektorzy tych urzędów polecaliby pracownikom wykonywanie pracy zdalnej, z wyjątkiem jednostek organizacyjnych sądów i prokuratury.

Warunkiem przyjęcia m.in. do zakładu opiekuńczo-leczniczego, zakładu pielęgnacyjno-opiekuńczego lub domu pomocy społecznej byłby negatywny wynik testu diagnostycznego na koronawirusa.

Wszystkie trzy projekty udostępniono do konsultacji. Wprowadzenie proponowanych zapisów zależałoby m.in. od sytuacji epidemicznej.

Uwagi w ramach konsultacji do projektu dotyczącego kwarantanny narodowej można zgłaszać do 27 listopada br. do godz. 20.

źródło: money.pl

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ