– Szczepionka na COVID-19 może powodować uboczne efekty, być może nawet groźne dla zdrowia, tak jak każda technologia medyczna. Ale jeśli ich odsetek będzie tak mały jak w przypadku innych uznanych technologii, nie powinno to powstrzymywać nikogo przed jej stosowaniem – mówi Brian Deer. Brytyjski dziennikarz, specjalista od problemów przemysłu farmaceutycznego.
Maciej Kowalski: Czy będzie pan pierwszą osobą, która ustawi się w kolejce do szczepienia przeciwko koronawirusowi?
Brian Deer: Jeśli miałbym być precyzyjny – a w przypadku tego typu tematów precyzja jest niezbędna i bardzo ważna – nie mógłbym być ani pierwszy, ani nawet setny.
Dlaczego?
Przecież bardzo wiele osób jest już zaszczepionych.
Mówi pan o uczestnikach testów klinicznych?
Tak dokładnie. Biorąc pod uwagę, ile laboratoriów prowadzi równolegle badania nad szczepionkami, w ich ramach zaszczepionych zostało już mnóstwo osób.
Czy to bezpieczne?
Zacznijmy od tego, że to po prostu konieczne. Ludzkość nie może się doczekać rozwiązania problemu, który od prawie roku nie pozwala ludziom normalnie funkcjonować. A jedynym naprawdę skutecznym rozwiązaniem, które likwiduje przyczynę, a nie tylko pozwala sobie radzić ze skutkami, jest właśnie szczepionka. Czy będzie bezpieczna? Tego niestety do końca nie wiemy i możemy się długo nie dowiedzieć. Każda szczepionka dopuszczona do użycia musi przejść wszystkie obowiązkowe, wielofazowe testy. To prawie całkowita gwarancja bezpieczeństwa. Ale duże tempo przygotowań może oczywiście przynieść problemy, które dziś trudno nawet zdefiniować. Co prawda do tej pory z reguły było tak, że jeśli szczepionki wywoływały jakieś naprawdę poważne efekty uboczne, odkrywano to bardzo szybko, w ciągu kilku dni czy raczej tygodni. Niestety tym razem może być inaczej, bo szczepionki na COVID oparte są na zupełnie nowatorskiej metodzie budowania odporności. I, mówiąc krótko, żeby poznać efekty, które mogą się pojawić w ciągu kilku lat, trzeba… poczekać kilka lat.
Przewiduje pan, że mogą się pojawić jakieś niepożądane efekty?
Nie tyle przewiduję, ile jestem pewien, że się pojawią. Pytanie tylko: czy będzie ich na tyle mało, że nie wpłynie to na ogólną pozytywną ocenę szczepionki? Taka jest odwieczna zasada medycyny: jeśli jakaś metoda rzeczywiście działa, zawsze pojawią się efekty uboczne. Dlatego właśnie efektów ubocznych nie wywołuje homeopatia – bo ona po prostu nie działa, nie wywołuje żadnych skutków w organizmie. Pojawianie się efektów ubocznych jest… efektem ubocznym tego, że każdy organizm jest inny, sama statystyka powoduje więc, że muszą się pojawić takie organizmy, na które źle zadziała coś, co wszystkim innym przynosi bardzo pozytywne skutki. Jeśli chodzi o skuteczność metod medycznych, cała rzecz jest więc w tym, żeby liczba tych osób, którym one szkodzą, była o wiele mniejsza niż tych, którym pomagają. Żeby ze statystycznego punktu widzenia była nieistotna.
Wokół szczepionki antycovidowej, choć nie ma jej jeszcze na rynku, już powstaje bardzo duży ruch sceptyków albo wręcz otwartych przeciwników. Jak sobie z nim radzić?
Jest bardzo sprawdzona droga, która wielokrotnie już zadziałała. Składa się z dwóch elementów. Pierwszy to budowa zaufania wokół szczepionki. Ważne jest, żeby niczego nie ukrywać. Cały proces testów i wprowadzania preparatu na rynek powinien się odbywać w transparentny sposób. Wyniki badań, surowe dane, a nie tylko opracowania i analizy, zwłaszcza te pośrednie, powinny być jawne, opublikowane, a potem oceniane przez niezależnych naukowców. Nie powinno się w tym procesie zostawiać żadnych luk i niejasności, które mogłyby się potem stać zarzewiem albo potwierdzeniem teorii spiskowych.
A drugi warunek?
Jest bardzo oczywisty: skuteczność działania szczepionki. Jeśli jej zastosowanie przyniesie taki skutek, że wyraźnie spadnie ilość zachorowań i ofiar śmiertelnych, ludzie nabiorą przekonania, że szczepionka jest skuteczna i potrzebna. I coraz więcej osób będzie się szczepić. I to powinno wystarczyć. Tu znów muszę się powołać na prawa statystki: jeśli negacjonistów szczepionkowych będzie wystarczająco mało, nie będą oni, na szczęście, groźni. Jedna niezaszczepiona rodzina w żaden sposób nie zagrozi przecież całej ulicy pełnej rodzin zaszczepionych. Tylko oni sami będą zagrożeni.
Ale jest wiele miejsc, w których prawa statystyki się załamują: dziś organizacje antyszczepionkowe nie są specjalnie liczne, ale siła ich oddziaływania jest niewspółmierna do liczby ich członków.
To prawda, działa niestety prosty mechanizm swego rodzaju moralnego szantażu, podsycany zresztą bardzo skutecznie przez część mediów. Bo zdarzają się i zawsze mogą się zdarzyć smutne przypadki, np. ludzie, którzy na skutek jakiegoś nieszczęśliwego zbiegu medycznych przypadków umrą po szczepieniu. I niech to będzie nawet jedna osoba – jej śmierć natychmiast stanie się znakomitym „dowodem” na potwierdzenie wszystkich antyszczepionkowych teorii. Mało tego: stanie się też świetnym tematem dla mediów. To są zawsze tematy, które dobrze się „klikają”, zwłaszcza, jeśli ofiarami są dzieci. A media, wiadomo, są dziś pod dyktatem „klikalności”: płacząca matka trzymająca w ramionach zmarłe dziecko zawszę będzie się lepiej „sprzedawać” niż choćby setka lekarzy i naukowców prezentujących dane statystyczne. Są dziedziny, w których ten mechanizm nie działa, albo działa słabiej: zdjęcia aut całkowicie zniszczonych w wypadkach samochodowych nie powstrzymują ludzi przed przekraczaniem prędkości. Ludzie umierają po wypiciu alkoholu, po zażyciu narkotyków, to też mało kogo powstrzymuje przez używaniem tych substancji.
To splot bardzo wielu czynników, o których piszę szczegółowo w mojej książce. W skrócie mogę powiedzieć tylko tyle, że to wynik bardzo skutecznie przeprowadzonej akcji marketingowej. Wszystko zaczęło się w Wielkiej Brytanii, ale tam ten pogląd zyskał bardzo ograniczoną popularność. Jego propagatorzy zabrali się więc o wiele lepiej do podbicia Ameryki. Kiedy tam ruszyła kampania promocyjna, wszystko było przygotowane nad zwyczaj profesjonalnie: filmy promocyjne, odpowiednie publikacje, urabianie mediów. I to chwyciło.
Ale komu na tym zależało i dlaczego?
Znów powiem w skrócie i dosadnie: w środku tego całego zjawiska jest coś, co można porównać tylko do sekty. Kilku starszych facetów, wokół których kręci się spore grono ewidentnie od nich uzależnionych emocjonalnie i zmanipulowanych kobiet.
W jaki sposób zmanipulowanych?
W bardzo prosty i niezwykle skuteczny. Wykorzystuje się w tym celu mit matki-opiekunki. Straszy się kobiety, że to na nie spada wina, jeśli dziecko na skutek szczepienia nabawi się jakiejś ciężkiej choroby. Jaka matka chciałaby brać na siebie taką odpowiedzialność? Wolą więc nie szczepić i głośno protestować przeciwko szczepieniom.
A tych „kilku starszych facetów”? Kim oni są i co nimi kieruje?
Jeśli miałbym wymieniać nazwiska, to są to przede wszystkim Andrew Wakefield i Robert F. Kennedy, członek słynnego amerykańskiego klanu, obecnego od dekad w życiu publicznym. Co z tego mają? Na pewno poklask, na pewno sławę, na pewno pieniądze. I jeszcze coś ważnego – poczucie władzy. Czyli dokładnie to, co zyskują guru sekt. Głoszenie tych tez stało się sensem ich życia, ale nie jestem w stanie przyjąć, że sami w nie wierzą.
A co zrobić z tymi wszystkimi celebrytami, którzy powtarzają te tezy, a słuchają ich tłumy fanów? Tak było choćby niedawno w Polsce, kiedy antyszczepionkowe i negujące pandemię hasła wygłosiła jedna z bardzo sławnych popowych gwiazd, Edyta Górniak?
To jest rzeczywiście potężny problem. Można oczywiście drobiazgowo analizować ich wypowiedzi i obnażać bzdury, które wypowiadają. Ale to jest bardzo czasochłonne i może nie przynieść spodziewanych efektów – nawet jeśli uda się kogoś powstrzymać przed takimi wypowiedziami, na pewno znajdą się tacy, którzy będą je beztrosko głosić. Do tego dochodzi też, niestety, niebezpieczeństwo przekroczenia granicy, za którą jest cenzura i ograniczanie wolności słowa. Tym bardziej, że dziś mechanizmy, które do tego służą nie są pod kontrolą demokratycznych instytucji publicznych, ale prywatnych korporacji – to ten przypadek, kiedy Twitter blokował wypowiedzi Trumpa. Z jednej strony dobrze, że jego paranoiczne teorie nie przedostawały się do milionów ludzi, z drugiej – nie może tak być, że prywatna firma decyduje o tym, co powie demokratycznie wybrany prezydent. To jeden z nierozwiązywalnych problemów, które wiążą się dziś z walką z antynaukowymi poglądami.
Czyli nie ma żadnych szans w walce z antyszczepionkowcami?
Oczywiście, że są. I wiadomo, że ta walka nie jest z góry przegrana. Mało tego: są ogromne szanse, żeby ją wygrać. Wystarczy spojrzeć na badania pokazujące, jak duży odsetek ludzi chce się szczepić na COVID i to najszybciej, jak się tylko da. A wracając do walki z antyszczepionkowcami, najlepsze są rozwiązania pozytywne: promowanie dobrych praktyk, godnych zaufania autorytetów i prospołecznych postaw. Mam wrażenie, że jeśli chodzi o to ostatnie, społeczeństwa wschodnie, funkcjonujące od dawna w strukturach opartych na kolektywizmie, mają nieco łatwiejsze zadanie od indywidualistycznych społeczeństw Zachodu. Wszak to w Polsce powstała idea solidarności. To jest znakomita postawa, budująca odpowiedzialność wobec innych członków społeczeństwa. Teraz trzeba ją przypomnieć i wykorzystać w kwestii szczepionek.
Rozmawiał Maciej Kowalski
Brian Deer to brytyjski dziennikarz śledczy, specjalizujący się w problematyce przemysłu farmaceutycznego i służby zdrowia. Przez wiele lat badał powstanie i rozwój ruchu antyszczepionkowego i obnażał kłamstwa promowane przez jego liderów. W Polsce ukazała się jego książka na ten temat: „Wojna o szczepionki. Jak doktor Wakefield oszukał świat”, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020.
źródło: wp.pl