Nowy system opłat za autostrady od 1 grudnia 2021 r.

0
48
views

Może nie rozwiązać wszystkich problemów

Jednolity system poboru opłat, który nie przyczynia się do powstawania zatorów – to marzenie każdego kierowcy regularnie poruszającego się po autostradach w różnych częściach naszego kraju. Ministerstwo Finansów zmieni system poboru opłat od grudnia 2021 r., ale na razie pewne jest tylko to, że będzie to dotyczyło „rządowych” odcinków.

Rząd proponuje przejęcie

W porównaniu z Niemcami nie możemy pochwalić się gęstą siecią autostrad, a i te, którymi dysponujemy, sprawiają nam kłopoty. Te pojawiają się przede wszystkim w momentach zwiększenia natężenia ruchu, czyli podczas długich weekendów i wakacji. Korki przed punktami poboru opłat sięgają wówczas nawet kilku kilometrów. Powodem takiego stanu rzeczy jest oczywiście sposób uiszczania należności – manualnie, przez okienko kasowe. Od dawna oczywiste jest, że ten anachroniczny system wymaga zmiany.

Światełko w tunelu pojawiło się w 2019 r. W odpowiedzi na poselską interpelację sekretarz stanu Ministerstwa Infrastruktury Rafał Weber zdradził, że od lipca 2020 r. na zarządzanym przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad odcinku autostrady A4, pomiędzy Sośnicą a Bielanami Wrocławskimi, ma zostać uruchomiony system elektronicznego poboru opłat w trybie „zwolnij i przejedź” z wykorzystaniem mechanizmu rozpoznawania tablic rejestracyjnych.

Jak już wiemy, oczywiście do niczego takiego nie doszło. W lipcu 2020 r., wraz z nowelizacją Ustawy o drogach publicznychnadzór nad pobieraniem opłat drogowych przeszedł w ręce Krajowej Administracji Skarbowej. Nowe przepisy wprowadziły możliwość stosowania systemu rozpoznawania tablic rejestracyjnych w przypadku poboru opłat za przejazd płatnymi autostradami, jak od dawna dzieje się to na zarządzanych przez koncesjonariuszy odcinkach A1 i A4. Ministerstwo Finansów dość szybko zmieniło jednak zdanie i teraz zamierza stworzyć system opłat opartych na geolokalizacji.

„Obecnie Szef KAS pobiera opłatę za przejazd autostradą na dwóch odcinkach autostrad płatnych A2 Konin – Stryków oraz A4 Bielany Wrocławskie – Sośnica i te odcinki zostaną objęte nowym system poboru opłat od 1.12.2021 r. Od daty wdrożenia sytemu e-TOLL dla osób chcących skorzystać wcześniej z nowego rozwiązania planowane jest umożliwienie opłaty za przejazd wymienionymi odcinkami na podstawie danych globalizacyjnych, np. z wykorzystaniem aplikacji” – informuje mnie biuro prasowe Ministerstwa Finansów.

Takie podejście do kwestii uiszczania opłat za przejazd ma niewątpliwą zaletę – nie powoduje opóźnień, a więc nie przyczynia się również do powstawania zatorów. Jest jednak i wada. Z takiego sposobu realizowania płatności nie korzysta się obecnie na żadnym odcinku autostrady w kraju.

Operatorzy nie pójdą „w ciemno”

W listopadzie 2020 r. w Rządowym Centrum Legislacji Ministerstwo Finansów opublikowało projekt nowelizacji Ustawy o autostradach płatnych. Przewiduje on wprowadzenie nowego systemu na odcinkach płatnych autostrad zarządzanych przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad wraz z jednoczesną likwidacją szlabanów i punktów manualnego poboru opłat. A co z pozostałymi płatnymi odcinkami autostrad?

Jak wyjaśniło Ministerstwo Finansów, w przypadku odcinków autostrad koncesyjnych zaproponowano przepisy, które sprawią, że koncesjonariusze na własne życzenie będą mogli zrezygnować samodzielnego poboru opłat. Oznacza to, że cel w postaci jednolitego systemu opłat na polskich autostradach będzie można osiągnąć tylko przy dobrej woli firm zarządzających płatnymi odcinkami dróg o najszybszych parametrach. Zapytałem o plany.

Przedstawiciele spółki zarządzającej autostradą A4 pomiędzy Krakowem a Katowicami przyznają, że na razie nie wiedzą nic o warunkach, na jakich miałoby następować przeniesienie na KAS odpowiedzialności za pobór opłat. — W przypadku zapowiadanego obecnie rozwiązania, na tym etapie koncesjonariusz także nie dysponuje taką wiedzą. Jednocześnie Zarząd SAM S.A., niezmiennie przychylnie odnosząc się do zamiaru ujednolicenia systemu poboru opłat, chętnie rozważy każdą skonkretyzowaną propozycję, która pozwoli na rzetelną ocenę wpływu proponowanej zmiany na projekt koncesyjny – stwierdza Rafał Czechowicz, rzecznik prasowy Staleksport Autostrada Małopolska.

Podobnie jest na innych odcinkach. — Autostrada Wielkopolska rozważa wdrożenie nowoczesnych systemów opłat. Wszelkie rozwiązania wymagają szczegółowych ustaleń ze stroną publiczną. Wolimy powstrzymać się od komentarza do czasu pojawienia się konkretnych propozycji i rozpoczęcia dialogu z właściwym ministerstwem. W międzyczasie pojawił się projekt zmiany w ustawie o autostradach płatnych i KRD, do którego zamierzamy się odnieść w ramach procesu konsultacji społecznych – informuje Anna Ciamciak, rzecznik prasowy Autostrada Wielkopolska S.A.

— Na zarządzanej przez Gdańsk Transport Company S.A. autostradzie możliwe jest opłacenie przejazdu manualnie, tj. płacąc gotówką bądź kartą oraz automatycznie przy wykorzystaniu systemu AmberGO (videotolling). Po zapoznaniu się ze szczegółowymi rozwiązaniami technicznymi i operacyjnymi proponowanego systemu będziemy mogli określić możliwość jego zastosowania na AmberOne Autostradzie A1 z wykorzystaniem systemu AmberGO. Pragniemy zaznaczyć, że z uwagi na zawartą Umowę Koncesyjną, wszelkie zmiany w systemie i metodach płatności wymagają uzgodnień z Ministrem Infrastruktury – mówi Anna Kordecka, PR & marketing manager spółki Gdański Transport Company S.A.

Jak mają działać opłaty?

System, na który postawiła KAS, posługuje się danymi geolokalizacyjnymi. Specjalne urządzenie lub aplikacja, zainstalowana na przykład w telefonie, korzysta z danych GPS i na tej podstawie nalicza podczas podróży należność za pokonanie odcinków płatnych autostrad. Nie da się zaprzeczyć, że taki system ma ogromne zalety. Po pierwsze, nie powoduje opóźnień. Przy wjeździe na płatny odcinek autostrady nie będzie konieczne zatrzymywanie się, a nawet zwalnianie – o ile nie wymusi tego infrastruktura odchodzącego w niepamięć manualnego poboru opłat. Po drugie, nie będzie trzeba ponosić nakładów na utrzymanie i modernizację bramek. Są też i minusy.

Największy z nich jest taki, że przed wjazdem na płatny odcinek trzeba będzie uruchomić aplikację i nie wolno będzie wyłączać jej aż do jego opuszczenia. Oczywiście jest również obawa o to, co będzie, jeśli podczas przejazdu płatnym odcinkiem autostrady telefon z aplikacją odmówi nam posłuszeństwa. „W przypadku awarii aplikacji kierowca musi skierować się do najbliższego zjazdu i kontynuować przejazd dopiero po dopełnieniu obowiązków uiszczenia opłaty np. po doładowaniu telefonu czy zakupie jednorazowego e-biletu” – wyjaśnia biuro prasowe Ministerstwa Finansów.

Jeśli podczas jazdy płatnym odcinkiem, na którym opłata będzie naliczana za pomocą systemu geolokalizacji, telefon się wyładuje, a kierowca nie będzie miał możliwości jego załadowania, naliczona zostanie opłata dodatkowa – 500 zł. Kierowca będzie mógł jednak jej uniknąć, regulując należność za przejazd w ciągu 3 dni. 500 zł kary zapłaci również ten, kto w czasie rejestracji do usługi w rubrykach aplikacji poda nieprawdziwe dane dotyczące pojazdu czy jego właściciela. Pomyłka może być więc kosztowna. Ponadto w sytuacji, gdy w gospodarstwie domowym jeden pojazd użytkuje więcej niż jedna osoba, każda z nich będzie musiała pobrać aplikację KAS i zarejestrować się w niej — o ile zamierza jeździć płatnymi autostradami. Inaczej opłata nie zostanie prawidłowo naliczona, a właściciel pojazdu otrzyma informację o naliczeniu opłaty dodatkowej (500 zł).

Innym sposobem na podróż płatną autostradą GDDKiA będzie wykupienie jednorazowego biletu elektronicznego. Będzie on ważny przez 48 godzin. Nie trzeba będzie wówczas instalować aplikacji i rejestrować się w niej.

Na rok przed planowanym wprowadzeniem nowego systemu opłat za autostrady wciąż nie wiemy, czy korzystające z niego osoby będą mogły bez przeszkód płacić w ten sposób na wszystkich płatnych fragmentach takich dróg w Polsce. Co więcej, informacji nie otrzymali również koncesjonariusze odcinków na A1, A2 i A4. Teraz to od ich woli i warunków postawionych przez rząd zależy to, czy komfort podróży po kraju wyraźnie wzrośnie. Jeśli się nie uda, zmieni się niewiele.

 

Zmiana w kontrolach pojazdów znów wątpliwa. Cierpi na tym jakość powietrza

Czeka nas rewolucja w przeglądach pojazdów i wykluczanie z ruchu tych samochodów, które powodują zagrożenie lub zanieczyszczenie środowiska. Kiedy? Tego nie wiadomo, bo styczniowego terminu prawie na pewno nie uda się dotrzymać.

Rzut na taśmę

Polska wciąż nie wdrożyła unijnej dyrektywy z 2014 r., zmieniającej zasady organizowania systemu kontroli technicznej pojazdów. Pierwszą próbę — z 2018 r. — zakończyło zaproponowane przez Jarosława Kaczyńskiego już podczas trzeciego czytania w Sejmie odrzucenie projektu w całości. Teraz, zgodnie z projektem obecnie planowanej nowelizacji zmiany mają wejść w życie od 1 stycznia 2021 r. Tyle że to praktycznie niemożliwe. Dlaczego?

W wykazie projektów, które trafią pod rozwagę Sejmu podczas posiedzenia 27 listopada, nie ma nowelizacji przepisów o przeglądach. Aby zająć się tym tematem, rząd będzie miał jeszcze dwa posiedzenia w grudniu. Trudno jednak wyobrazić sobie, by w tym czasie projekt przeszedł trzy czytania i oddzielające je prace w odpowiedniej komisji. W 2018 r. projekt nowelizacji trafił do Sejmu 2 listopada, co zaowocowało trzecim czytaniem 14 grudnia. Skrócenie czasu pracy w Sejmie o miesiąc byłoby godną uwagi — choć nie jestem pewien czy również pochwały — legislacyjną ekwilibrystyką.

By jednak w ogóle doszło do próby takiego rozstrzygnięcia, projekt nowelizacji musiałby przejść proces legislacyjny przewidujący 14 punktów. W tej chwili przepisy utknęły na 4. punkcie – opiniowaniu, które ruszyło wraz z konsultacjami publicznymi. Etap ten rozpoczął się 21 października. Dla porównania — projekt nowelizacji z 2018 r. wszedł na ten etap w połowie marca.

Na korzyść nowego przemawia jednak to, że już przed jego opublikowaniem Ministerstwo Infrastruktury konsultowało się ze środowiskiem właścicieli stacji kontroli pojazdów. Możliwe więc, że tym razem wszystko odbędzie się wyraźnie szybciej niż w 2018 r. Czy jednak na tyle, by zrównoważyć 8-miesięczną różnicę?

Zgodnie z zapisem nowelizacji nowe przepisy mają wejść w życie 1 stycznia 2021 r. Na razie wydaje się to jednak praktycznie niemożliwe. Co zmieni nowelizacja?

Koniec „kupowania” przeglądu

Nowe przepisy mają zaostrzyć kontrolę nad pojazdami sprawowaną przez diagnostów. Ich celem jest też poprawa nadzoru nad działalnością samych stacji kontroli pojazdów czy uprawnieniami diagnostów.

Najbardziej znaczącą dla kierowców zmianą będzie wymóg fotografowania pojazdów przechodzących badania — po to, by udowodnić, że rzeczywiście były one na ścieżce diagnostycznej. Co więcej, podejście do wykonywania badań technicznych ma być bardziej restrykcyjne. Diagności będą więc zobligowani do badania ustawienia świateł czy analizy spalin, co dziś często bywa pomijane.

Szczególnie tego drugiego może obawiać się wielu kierowców, a dokładnie posiadacze nieco starszych diesli. Te, w których ze względów ekonomicznych dokonano wycięcia filtra cząstek stałych (DPF), zamiast jego regeneracji czy wymiany, mogłyby nie otrzymać pieczątki. Rząd może czuć presję, bo o działania na rzecz wyeliminowania z ruchu pojazdów po wycięciu DPF-u w interpelacji pytał ostatnio poseł KO Artur Łącki. Tu powstaje jednak wątpliwość, czy na stacjach kontroli pojazdów w ogóle da się to sprawdzić.

— Podczas pomiaru zadymienia spalin w przypadku samochodów z filtrem cząstek stałych wynikiem powinna być wartość zerowa lub niewiele odbiegająca od zera – mówi Autokult.pl Marcin Barankiewicz, prezes zarządu Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów. — Trzeba jednak pamiętać, że badanie przeprowadzane na stacji polega na sprawdzaniu przepustowości świetlnej. Diagnosta nie ma prawa demontować żadnego elementu pojazdu. Nie może więc ze 100-procentową pewnością potwierdzić braku filtra. Oszacowałbym tę pewność na 90 proc. – dodaje Marcin Barankiewicz.

Jak dodaje prezes PISKP, obecnie nie ma obowiązku zapisywania wyniku przeprowadzonego badania analizy spalin. Przedstawiony przez rząd w październiku projekt też nie przesądza zmiany w tej materii. Wszystko będzie zależeć od nowych aktów wykonawczych, a projektów rozporządzeń jeszcze nie ma. Bez zapisów kontrolerzy sprawdzający, czy stacje działają prawidłowo, nie będą mogli w tej kwestii nic stwierdzić.

Jeśli nowe przepisy nie wprowadzą obowiązku raportowania wyników badania emisji spalin, zapewne wielu diagnostów będzie je po prostu pomijać. Będzie tak się działo z przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze, skrupulatne trzymanie się wytycznych z pewnością przyczyniłoby się do wyraźnego zwiększenia odsetka negatywnych wyników przeglądów. Jeśli wieść o tym rozniosłaby się w środowisku lokalnym, wielu kierowców omijałoby stację. Drugim powodem pomijania analizy spalin może być obawa o nieprzyjemne reakcje ze strony kierowców na samo badanie. By mogło być przeprowadzone, należy wprowadzić silnik na wysokie obroty: 4–5 tys. obr./min. i utrzymywać je na takim poziomie. Pragnący zachować anonimowość przedstawiciel branży przyznaje, że w związku z tym słyszał już pretensje zmotoryzowanych i zarzuty o psucie silnika.

Na razie trudno powiedzieć, kiedy nowe przepisy wejdą w życie. Wiele wskazuje na to, że rząd znów zaliczy spóźnienie i nie będzie to 1 stycznia 2021 r. Kiedy jednak już się to stanie, kierowcy będą musieli przyzwyczaić się do skrupulatniejszej kontroli pojazdów, a także do tego, że w przypadku części z nich wyjazd ze stacji z pieczątką nie będzie regułą.

 

źródło: autokult.pl/

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ