Marcin Tybura wie, że stawka pojedynku z Sergiejem Spivakiem będzie bardzo wysoka. Dlatego tej walce wszystko podporządkował, a dodatkowo motywuje go historia Jana Błachowicza.
Kariera Marcina Tybury w UFC znalazła się na zakręcie. Polak z pięciu ostatnich walk wygrał tylko jedną. Obecnie ma na koncie serię dwóch porażek z rzędu. Nie dziwią zatem głosy, że kolejne potknięcie może oznaczać jego koniec w największej federacji MMA na świecie.
34-latek już 29 lutego będzie walczyć na gali UFC Fight Night 160 w Norfolk. Jego rywalem będzie Sergiej Spivak, który do tej pory przegrał tylko raz w zawodowej karierze. Polak mając świadomość, o co walczy, chce ruszyć na rywala od pierwszego gongu.
– Nie mam zamiaru przeceniać Spivaka. Jest zawodnikiem MMA, więc radzi sobie we wszystkich płaszczyznach walki, ale myślę, że jestem lepszy w każdym elemencie. Kondycja mnie nie zawiedzie, dlatego chcę dobrze wejść w pojedynek i od początku bić się na wysokich obrotach. Moje walki zawsze wyglądały lepiej, gdy zaczynałem ostro. Nie chcę obudzić się w trzeciej rundzie i zastanawiać się, czy wygrałem dwie pierwsze – mówi polski wojownik w „Przeglądzie Sportowym”.
ZOBACZ WIDEO: „Klatka po klatce” #43 (newsy): Łukasz Kopera wskakuje do karty walk ACA 108
Tybura wszystko podporządkował kolejnej walce. Od listopada trenuje w Stanach Zjednoczonych pod okiem najlepszych specjalistów. Motywuje go historia Jana Błachowicza, który w pewnym momencie także był jedną nogą poza UFC, a dziś czeka na walkę o mistrzowski pas.
– Przykład Janka jest bardzo motywujący, ale nie zaskakuje mnie, że zaszedł tak daleko. Sparowałem z nim i wiem, że już dawno stać go było na wiele. Szukał zespołu, który byłby do niego najbardziej dopasowany. Udało mu się i poszedł do przodu – komentuje sportowiec z Uniejowa.
Sobotnia walka będzie już dziesiątą Tybury w UFC. Na koncie ma pięć porażek i cztery zwycięstwa.
źródło: wp.pl