Mają być polskie, cztery razy szybsze, tańsze i bardziej dokładne od stosowanych obecnie testów genetycznych PCR. – To by była cudowna sprawa – mówi o perspektywie ich pojawienia się na rynku epidemiolog dr Dariusz Rudaś.
To pierwszy test molekularnym LAMP diagnozujący zakażenie SARS-CoV-2 w Polsce. Powstaje przy ścisłej współpracy naukowców z Łukasiewicz – PORT (Polski Ośrodek Rozwoju Technologii) z Wrocławia z poznańską firmą biotechnologiczną Novazym.
Test LAMP ma być absolutnie unikatowy. Ma pozwolić na wykrycie wirusa w pobranym materiale (ślina) w znacznie krótszym czasie. Stosowane powszechnie podczas pandemii i rekomendowane przez WHO testy real-time PCR pozwalają otrzymać wynik najszybciej w ok. półtorej godziny. LAMP ma dawać odpowiedź po 15-30 minutach. Jak możliwe jest tak znaczące skrócenie procedury?
– Zamiast wielokrotnego podgrzewania i chłodzenia materiału genetycznego, jak ma to miejsce w przypadku PCR, w technologii LAMP do takiego procesu wystarczy doprowadzić jednokrotnie – mówi dr Andrzej Dybczyński, dyrektor Łukasiewicz – PORT Polski Ośrodek Rozwoju Technologii.
Dodatkową zaletą jest większa dostępność metody. W jej przypadku można korzystać ze znacznie tańszych i bardziej dostępnych urządzeń, a jednocześnie łatwiej przystosować tę technikę do masowej diagnostyki, np. z wykorzystaniem urządzeń zrobotyzowanych.
Prostszy i bezpieczniejszy
– Testy LAMP są bezpieczniejsze. Do reakcji PCR konieczne jest oczyszczone RNA wirusa (materiał genetyczny), co można wykonać jedynie w specjalistycznym laboratorium i co wymaga pracy przeszkolonego personelu lub zaawansowanych robotów – mówi Dybczyński.
W przypadku nowego testu proces ma być łatwiejszy. Tak, by już w momencie pobierania wymazu, próbkę można było umieścić w roztworze rozbijającym wirusa i w ten sposób go „unieszkodliwić. Dalsza praca, jak przekonuje dyrektor Łukaszewicz – PORT, byłaby zatem dużo bezpieczniejsza dla personelu i nie wymagałaby przy tym tak wysokiego reżimu sanitarnego.
Prace nad testem są już zaawansowane i mają się zakończyć jesienią. Naukowcy upraszczają teraz metody rozbijania wirusa i przygotowania próbki do reakcji. – Jeśli metody oparte na LAMP przejdą pomyślnie testy walidacyjne (testy czułości) i sprawdzą się w rękach diagnostów, jest szansa, że zrewolucjonizują rynek, wypierając aktualne testy z uwagi na niższe koszty, krótszy czas i prostszą procedurę wykonania – spodziewa się Dybczyński.
Polski test będzie miał też tę przewagę nad zagranicznymi, że pozwoli uniezależnić się od zagranicznych dostawców, co jest ważne zwłaszcza w sytuacjach takich jak pandemia, gdy globalny łańcuch dostaw ulega zerwaniu, a na znaczeniu zyskują własne zasoby. O ile jednak będzie tańczy od testów obecnie stosowanych? W tej sprawie informacji może udzielić jedynie Novazym, który zajmie się komercjalizacją testu. Jednak do czasu opublikowania tego tekstu, nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Mniej „fałszywych” wyników
Naukowcy z Wrocławia zapewniają, że testy mają szansę być bardziej czułe i ich poziom specyficzności również ma być wyższy. Co to oznacza? – To byłaby znacząca zmiana. Lepsza specyficzność to najprościej rzecz ujmując mniej fałszywie dodatnich i ujemnych testów. Chodzi o to, żeby był jak najbardziej wiarygodny. Żeby nie było tak, co obecnie się zdarza, że z trzech testów robionych w tym samym czasie temu samemu pacjentowi dwa pierwsze są ujemne, a trzeci jest dodatni – mówi mówi money.pl epidemiolog dr Dariusz Rudaś.
Jak dodaje, ze względu na małą wiarygodność testów Chińczycy coraz częściej sięgają po inną metodę „wyłapywania” zakażonych. – Zaczynają robić tomografię komputerową i szukają śródmiąższowego zapalenie płuc, które jest charakterystyczne dla koronowirusa – mówi dr Rudaś.
Testy to nie wszystko
W Polsce ze względu na małą dostępność badań tomograficznych nie będziemy zapewne stosować masowo tej metody wykrywania wirusa, dobrze zatem, że pracujemy nad własnymi, szybkimi testami. Choć – jak zauważa epidemiolog – posiadanie dobrych testów to jeszcze nie wszystko.
– To będzie miało sens, jeśli zaczniemy częściej testować. Zgadzam się z dr. Pawłem Grzesiowskim, który ocenia, że mamy w Polsce pół miliona zakażonych koronawirusem. Przy liczbie testów, które robimy dziennie, nie uda nam się opanować pandemii, bo nie wyłapujemy zakażonych, którzy zakażają kolejnych – mówi dr Rudaś.
W Polsce średnio wykonuje się 20 tys. testów dziennie. W ocenie epidemiologa to wciąż za mało. – Powinniśmy brać przykład z Niemców, którzy testują na potęgę – dodaje epidemiolog. W Polsce wykonaliśmy blisko 1,9 mln testów, w Niemczech 7 mln (choć tych liczb nie da się prosto porównać, Niemcy mają dwa razy więcej mieszkańców niż Polska).
Abstrahując od tych dysproporcji i zostawiając na chwilę z boku dyskusję o podejściu do testowania ludności, epidemiolog bardzo pozytywnie ocenia perspektywę pojawienie się nowego testu na rynku. – To by była cudowna sprawa. Gdyby się udało opracować to, co zapowiadają, byłaby to znacząca pomoc w walce z pandemią – mówi dr Dariusz Rudaś.
źródło: money.pl