Wigilia pracownicza w lockdownie. „Zorganizujemy, ale musi być co najmniej 15 osób”

0
29
views

Knajpy zamknięte na cztery spusty, a jedzenie tylko na wynos – tak w teorii wygląda lockdown w Polsce. W teorii, bo w praktyce zorganizowanie np. świątecznej imprezy dla pracowników nie jest specjalnie skomplikowane. Przedsiębiorcy po raz kolejny znaleźli dziury w koronawirusowym prawie.

– Możemy zorganizować spotkanie pracownicze połączone z zawodami w rzutki – zapewnia menadżer lokalu w dużym mieście wojewódzkim. Warunki? Co najmniej 15 uczestników, bo choć na rynku jest trudno i wybrzydzać nie należy, to jednak przy mniejszej liczbie gości się nie opłaca. A ze względów bezpieczeństwa jedzenie serwowane będzie na plastikowych talerzykach.

Zadzwoniłam do restauracji w całej Polsce. Łączy je to, że w poprzednich latach reklamowały się jako „idealne miejsce na wigilię pracowniczą”. Przedstawiam się jako szefowa 30-osobowego zespołu, która tak bardzo tęskni za swoimi pracownikami, że chce zorganizować spotkanie dla kilku, może kilkunastu chętnych.

Teoretycznie się nie da, bo są obostrzenia. Nie może być żadnej obsługi gości w lokalach. Ale czy na pewno?

– Przy wejściu każdy z uczestników spotkania podpisze regulamin zawodów oraz złoży podpis pod oświadczenie, że nie ma żadnych symptomów choroby i w ostatnich dwóch tygodniach nie kontaktował się z osoba zakażoną – wyjaśnia menadżer.

Teoretycznie więc zespół będzie testował umiejętności w rzucaniu, a w przerwach obsługa podawać będzie jedzenie. „Alkohol również?” – pytam.

– Tak, przy grze w rzutki możemy serwować alkohol. Wszystko do ustalenia – słyszę.

Gdy pracownicy świętować będą małe sportowe zwycięstwa lub leczyć gorycz porażki, obsługa zajmie się dezynfekcją rzutek i powierzchni wspólnych w zajmowanej sali.

– Można organizować zawody, więc takie spotkanie będzie w pełni zgodne z prawem – mówi na koniec menadżer. To komentarz do pytania, czy pracownicy mogą przyjechać samochodami i zaparkować przed restauracją, czy jednak powinni pozostawić samochody w jakimś mniej rzucającym się w oczy miejscu.

Z tym parkowaniem to żaden problem, bo restauracja znajduje się po sąsiedzku z urzędem miasta, więc można skorzystać z ogólnodostępnego parkingu dla interesantów, który wieczorem i tak będzie wolny.

W teorii – można się więc bawić. W praktyce – nikt nie jest chętny. Menadżer przyznaje, że jak dotąd zorganizował tylko jedno spotkanie dla kilkunastu osób, połączone z zawodami w rzutki. Poza tym chętnych nie ma.

Co nie znaczy, że pracownicy się nie spotykają, bo akurat od kilku dni zbiera zamówienia na catering. „Kropla w morzu potrzeb”, ale mimo wszystko dzięki spotkaniom świątecznym ten miesiąc nie będzie tak dramatyczny, jak się zapowiadało.

O tym, że wigilię pracowniczą możemy zorganizować w formie zawodów, usłyszałam jeszcze w dwóch restauracjach w innych miastach wojewódzkich. Właściciel jednej poprosił, by nie korzystać z parkingu przed restauracją i uczulić uczestników, by nie wchodzili i nie wychodzili razem. Wspólne wyjście na papierosa w przerwie zawodów? Też nie tym razem. Niby zawody mogą się odbywać i wszystko „lege artis”, ale nie ma co przyciągać ciekawskich oczu.

Lokale gotowe obsłużyć pracowników stanowiły jednak mniejszość. Tylko (lub aż) około 30 proc. z nich było gotowych do zorganizowania „zawodów”. Większość menedżerów i właścicieli przypomniało mi, że przecież obowiązują ograniczenia i „nic z tego, choć też byśmy bardzo chcieli”.

– Mimo wszystko, gra niewarta świeczki – podsumował menadżer restauracji z kuchnią francuską, którego próbowałam przekonać do organizacji zawodów do mojego 30-osobowego zespołu pracowników.

Rzecznik GIS: trudno będzie przekonać sąd, że to były zawody

Rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego Jan Bondar przyznał w rozmowie z money, że słyszał już o tylu sposobach na obejście przepisów (np. „zatrudnienie” gości w celu zrecenzowania dań), że kreatywność przedsiębiorców go nie dziwi. Przestrzega jednak przed samowolnym interpretowaniem przepisów.

– Przepisy są, wbrew pozorom, jasne. Spotkania mogą się odbywać w gronie do pięciu osób, a restaurator nie jest żadnym związkiem sportowym, który może organizować zawody. To, że ktoś wymyślił sobie jakąś konstrukcję i w jej myśl nagina przepisy, wcale nie oznacza, że jeśli sprawa trafi do sądu, to będzie on w stanie się wybronić – mówi Jan Bondar.

Dodaje, że choć rozumie trudną sytuację restauratorów, to przecież ograniczenia „nie są wprowadzone po to, by kogoś zniszczyć”, lecz po to, by spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa.

– Za naruszanie przepisów inspektor może wymierzyć karę w przedziale od 10 do 30 tys. zł. Nawet jeśli zdecyduje się na środkową wartość, to i tak jest to kwota, której wielu przedsiębiorców może nie udźwignąć. Proponuję zastanowić się, czy ryzyko, które podejmują, organizując „zawody w bilardzie”, jest uzasadnione – apeluje do przedsiębiorców.

źródło: money.pl

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ