Śladami serialu „Ranczo”. Odwiedzamy sklep „U Krysi” i pijemy… „Mamrota”

0
988
views

Wyruszamy kamperem, by podążać śladami „Rancza” – z Warszawy do Jeruzala. Nazwijmy to „przyjemną drogą krzyżową”. Dlaczego? Bo część turystów, odwiedzając punkt po punkcie, używa takiego nazewnictwa i miesza serialowe sacrum z profanum dnia codziennego tych stron.

Najsłynniejsza ławka w Polsce. To na niej zasiadali serialowi "filozofowie" i raczyli się "Mamrotem" (Fot: Wojciech Kozioł)

Najsłynniejsza ławka w Polsce. To na niej zasiadali serialowi „filozofowie” i raczyli się „Mamrotem” (Fot: Wojciech Kozioł) (WP)

– Przyjeżdżali „Ranczersi”, fani serialu i pytali: gdzie te Wilkowyje? – wspomina wójt gminy Dariusz Jaszczuk. „Ranczo” to dla wielu polski serial obyczajowo-komediowy wszechczasów – nie miał więc serca mówić im, że serialowa wieś nie istnieje. Wymyślił więc inny sposób.

– Zrobiliśmy projekt „Śladami rancza” – mówi burmistrz Mrozów Dariusz Jaszczuk. – Ścieżkę rowerową, która zaczyna się w Mrozach, a kończy w Jeruzalu. Opisaliśmy jej główne punkty. Tak, aby trochę tych turystów poprowadzić.

– Do jednego odcinka zdołałem nawet namówić do pokazania… tramwaju konnego – wspomina z dumą. To ewenement i atrakcja w skali Europy, bo oprócz mrozowskiego, to tylko na wyspie Mann jeszcze takie jeżdżą.

Do kanału La Manche i wyspy Mann daleko, ale tramwaj konny przy drodze z Mrozów do Jeruzala przyciąga nie mniej turystów (Fot: Wojciech Kozioł, WP)
Do kanału La Manche i wyspy Mann daleko, ale tramwaj konny przy drodze z Mrozów do Jeruzala przyciąga nie mniej turystów (Fot: Wojciech Kozioł, WP)

Przystanek na rynku „Wilkowyj”

Zostawiamy rowery – przyjechaliśmy kamperem. Zajeżdżamy na rynek – serialowy „trójkąt bermudzki”, czyli przystanek PKS, ławeczka i sklep. To tutaj otwiera się i zamyka akcja serialu. Ktoś się zdziwi – rynek we wsi? Tak, bo Jeruzal zyskał lokację miejską w 1533 roku, ale w latach 20. XIX w. został zdegradowany, kiedy ominęła go nowo wytyczona z Warszawy i idąca przez Kałuszyn droga brzeska

Fot: Wojciech Kozioł

Nikt w Jeruzalu nie zwraca na nas uwagi – lokalni mieszkańcy przywykli do mediów i do przyjezdnych, dla których atrakcją jest zakupienie „Mamrota” i zrobienie sobie z nim zdjęcia. Podchodzę do trzech panów, którzy okupują ławkę.

Raczej nietutejsi. – Dzień dobry, skąd panowie przyjechali? – pytam. – A z Częstochowy, ale zatrzymaliśmy się w Dobrzanowie – słyszę od jednego z nich. Dobrze wybrali kwaterę – wszak po wojnie mieszkał w letniskowym domu w Dobrzanowie sławny artysta-grafik, pisarz i pilot myśliwski Bohdan Arct – dowódca 316 Dywizjonu Myśliwskiego „Warszawskiego” w Wielkiej Brytanii. Odmalował te strony cudnie, nie stroniąc od wątków autobiograficznych, w powieści pod jednoznacznym tytułem „Bimber”.

Po chwili rozmowy okazuje się, że to… trzej księża, którzy wybrali te okolice, by spędzić urlop. – Nie pierwszy raz tu jesteśmy. Wspaniały region na wypoczynek. Świeże powietrze i zieleń – mówi ks. Sławomir Wojtysek. – A wina? To na pamiątkę – dodaje.

„U Krysi”

Wchodzimy do sklepu. Za ladą akurat… pani Krysia. – Gdyby nie ten serial, to by nikt o nas nie wiedział. Muszę powiedzieć, że niektórzy turyści po kilka razy wracają. Po prostu przyjeżdżają, aby pochodzić, czy siąść sobie na tej sławnej ławeczce, która jest już bardzo zdezelowana. Dlatego mamy już drugą. Niedługo trzecią trzeba będzie dostawić – śmieje się.

Nagle przerywa opowieść, bo do sklepu wchodzi lokalna statystka. Jej syn zagrał nawet w „Ranczu” rolę. –Ten mały Solejuk, blondynek, to mój chłopak. Spodobał się reżyserowi, wzięli go z marszu. Teraz ma już 25 lat – mówi.

Fot: Wojciech Kozioł WP
Fot: Wojciech Kozioł

Na ławce przy skwerku mijamy dwóch mieszkańców Jeruzala. Jeden raczy się popularnym mocnym piwem, a drugi częstuje papierosem z niebieskiej paczki. – Od kręcenia serialu tylu tu turystów z całej Polski. Nawet z zagranicy po wino przyjeżdżają. Gdy do sceny w kościele potrzebowali 100 lub 300 osób, to mieszkańcy asystowali. 100 zł piechotą nie chodzi. Wynajmowałem do sceny stodołę, gdzie bimber pędzono – informuje pan Mieczysław, który przez 40 lat pracował w Bibliotece Narodowej w Warszawie.

– Reżyser zapytał mnie się, czy mam jakieś puste butelki po wódce. Na co ja: „Oczywiście”. Nalałem według jego wskazówek trochę wody, że niby bimber. I tak zarobiłem 1200 zł – zdradza. Dzięki serialowi kościół został wyremontowany – dodaje kolega pana Mieczysława. Panowie zgodnie stwierdzają: szkoda, że „miejscowe pijaczki” zniszczyli dom babki-zielarki, który mieści się pomiędzy Jeruzalem a Płomieńcem. I mieli rację.

Fot: Wojciech Kozioł WP
Fot: Wojciech Kozioł

– A była pani zobaczyć jeziorko? – pytają. – Nie, ale zaraz się tam wybiorę – odpowiadam.

Fot: Wojciech Kozioł WP
Fot: Wojciech Kozioł

Wracając, mijamy starszego pana na rowerze. – Proszę pani, siedem razy brałem udział w serialu „Ranczo”. Co prawda nie na planie, tylko blokowałem ulicę. Z tymi aktorami to nam się tutaj dobrze żyło. Do niektórych nawet mam kontakt. Tutaj pół wsi swoje domy wynajęła – mówi i pokazuje okolice.

A jak było przed?

– Wszyscy mówią, że nam „Ranczo” pomogło, ale to nie do końca tak jest. Bo tutaj biedy nie było. Jak ktoś chce pracować, to praca jest. Na miejscu może nie ma aż tyle, ale blisko miasta jesteśmy. Do Warszawy autobus jedzie bezpośrednio – 1,5 godz. Niektórzy twierdzą, że z Tarchomina do centrum gorzej dojechać, jak stąd. Jest kolej Moskwa, Berlin czy Paryż, przechodzi przez Mrozy i Cegłów, do których mamy 15 min samochodem. Nie jesteśmy odcięci od cywilizacji – wyjaśnia współwłaścicielka sklepu.

Fot: Wojciech Kozioł WP
Fot: Wojciech Kozioł

Gdy pani Krysia przyszła do sklepu, to parafia w Jeruzalu liczyła 1250 mieszkańców. Obecnie ma 890. Ludzi ubywa, więcej pogrzebów niż chrztów. Działki wykupują też „turyści”. To dzięki nim pani Krysia się wzbogaca. Podczas naszego pobytu w sklepie pani z Zielonej Góry, będąc już po raz trzeci w Jeruzalu, kupiła skrzynkę „Mamrota”. Jedna flaszka to 10 zł.

Fot: Wojciech Kozioł WP
Fot: Wojciech Kozioł

A ile pani zarobiła na tym winie? – A to już jest moja słodka tajemnica (śmiech) – odpowiada pani Krysia. – Ja się chyba w czepku urodziłam. Moją babcię znali z lodów naturalnych – w latach 60. sprzedawała pod kościołem w niedzielę. Była to tradycyjna receptura, z jajek ubitych na parze – mówi.

Wójtowa wyjdź na balkon. Pocałujta wójta…

Opuszczamy Jeruzal. Czas na Latowicz, w którym Urząd Gminy „zagrał” budynek gminy Wilkowyje. Podjeżdżamy pod dom filmowego wójta Kozła vel senatora Kozioła. Cisza. Brama otwarta. Wchodzimy. W garażu młoda kobieta informuje, że właściciele wyjechali na urlop.

– „Ranczersi”, jak przyjeżdżają, to nieraz się pytają, czy wójt jest w domu. Albo krzyczą: Wójtowa, wyjdź na balkon. I nikt nie patrzy, że to teren prywatny. Tutaj to nawet autokary przyjeżdżają – babcie z balkonikami, z laską, stoją, zdjęcia robią. Dużo też motocyklistów podjeżdża – opowiada sąsiadka.

Przypomina jej się historia, jak „facet zza Łukowa” nie trafił na nagranie. Ona akurat grzebała w rabatce. Zostawił jej numer i poprosił, żeby zadzwoniła, gdy tylko będą grali. To właśnie był prawdziwy fan serialu „Ranczo”. Ekipa przyjechała rano, więc mieszkanka Latowicza szybko dała cynk. „A wie pani, akurat jestem w pracy, ale powiem, że żona źle się czuje i muszę iść do domu” – przytacza rozmowę. – No i zapakował żonę, dwójkę dzieci, a ja w ramach podziękowania dostałam… flaszkę bimbru.

(Nie) zwykły dom

Ostatni punkt wycieczki „Ranczersów”. Kłania się Kamionka i nowy dom Hadziuków. Brama zawsze pozostaje u nich otwarta. Staje młoda kobieta z dzieckiem na rękach i zaprasza do środka. – Akurat rodzice są w pracy, ale proszę chwilkę zaczekać, tylko małą położę – mówi.

Dom wybrano do kręcenia serialu przez przypadek. Po prostu ktoś z mieszkańców powiedział, że mają duży salon. A teraz to najsłynniejszy dom w całej wsi.

Fot: Wojciech Kozioł WP
Fot: Wojciech Kozioł

– Prawie każdego dnia zatrzymują się przed nim ludzie i robią zdjęcia. Przyjeżdżają z całej Polski. Wystarczy spojrzeć na tablice rejestracyjne. Niektórzy to nawet chcą wejść, zobaczyć. Czasami jest to irytujące, np. w weekend mamy gości i siedzimy w altance, a tu ktoś się zatrzymuje. Jednak z biegiem czasu przyzwyczailiśmy się – stwierdza kobieta.

– Nie przypuszczałam, że ludzie aż tak żyją tym serialem. Jak zobaczyłam autokar i całe grupy zorganizowane, które przyjechały pod okna, zaczęliśmy się zastanawiać, czy to naprawdę ma sens, aby przyjechać, by zobaczyć… zwykły dom – dodaje.

Zamiast happy endu

Czy gmina zyskała na serialu? – Na pewno są profity społeczne – odpowiada wójt. – Do tej pory ludność miejscowa żyła swoim życiem i nagle przyjechał do nich ten wielki świat – znani aktorzy, których wcześniej mogli zobaczyć tylko z ekranu telewizora lub na okładkach gazet, a tu mieli ich na wyciągnięcie ręki. Mogli z nimi porozmawiać, a z niektórymi piwo wypić. Potem mieszkańcy siebie oglądali w telewizji – mówi.

Fot: Wojciech Kozioł WP
Fot: Wojciech Kozioł

Burmistrz przytacza jeszcze jedną anegdotkę. – Pamiętam, jak raz tam podjechałem. Aktorzy mieli grać mocno zmęczonych, przepitych i brudnych. Mówili, że do roli przygotowali się w ten sposób, że nie położyli się spać, a jak się położyli to w ubraniu i już charakteryzacji nie musieli mieć żadnej. Byli gotowi do wejścia na plan (śmiech) – dodaje.

„Żeby był i wilk syty, i Wilkowyje City”

Tak mawiał serialowy wójt Kozioł. Tymczasem filmowy i realny biznes poszły pod rękę. Przykładem sklep przy rynku – w pierwszych odcinkach pomazany, deskami pozabijany. Natomiast potem serialowy Więcławski zaczyna ten sklep remontować. – To wszystko nałożyło się z realnymi działaniami głównie w ramach unijnego programu rozwoju obszarów wiejskich – mówi burmistrz.

–A z kościołem to było tak – wspomina Jaszczuk. – Ksiądz Andrzej Sobczyk, ówczesny proboszcz, dobrze wykorzystał ten czas. Zaczęliśmy organizować 15 sierpnia coroczne folkowe jarmarki, na które przyjeżdżali aktorzy „Rancza” – prowadzili licytację, loterię, na tacę księdzu zbierali. Jakaż to była taca! 5 czy 8 aktorów brało za koszyki, więc ksiądz po jednej takiej niedzieli miał z dochodami z aukcji i loterii 28-30 tys. zł przychodu. Te środki były gromadzone na remont kościoła.

Fot: Wojciech Kozioł WP
Fot: Wojciech Kozioł

Od warszawskiej sypialni do miejsca weekendowego wypoczynku

Co się zmieniło po „Ranczu”? – Mrozy wciąż są sypialnią. Mamy zarejestrowanych ok. 360-370 podmiotów gospodarczych, które prowadzą działalność – informuje Jaszczuk. – Jednak wciąż przegrywamy z Mińskiem Mazowieckim czy Warszawą, bo płace są nieporównywalne. W stolicy czasami dwukrotnie wyższe więc mieszkańcy wsiadają w pociąg i w godzinę są.

Burmistrz Dariusz Jaszczuk WP
Burmistrz Dariusz Jaszczuk

– Głównym kierunkiem działań gminy Mrozy jest tworzenie warunków wypoczynku weekendowego, a naturalne zasoby są tam naprawdę bardzo duże. Obszar Natura 2000 zajmuje 48,5 proc., czyli prawie połowę obszaru gminy. Można pojeździć po lasach, rezerwatach i szlakiem narodowo-wyzwoleńczym, na przykład do pobliskiego Kuflewa, o który bito się m.in. w powstaniu listopadowym (co upamiętnił Wojciech Kossak „Bitwą pod Kuflewem”). Oprócz tego w Mrozach prężnie działa gminne centrum kultury – ponad 20 kół – malarstwo, rzeźba, garncarstwo, découpage, zumba.

Pora pożegnać się z okolicami Jeruzala – wywozimy „Mamrota”, chociaż jego nazwa jest lepsza niż smak. Towarzyszy nam przekonanie, że zawsze w ciągu niecałych dwu godzin możemy tu wrócić, by odpocząć od miasta w sielskich stronach.

Fot: Wojciech Kozioł WP
Fot: Wojciech Kozioł

Od 2006 roku emitowany na antenie TVP1 serial podbił serca Polaków do tego stopnia, że ostatni odcinek osiągnął oglądalność dziesięciu milionów widzów. Każdy z odcinków 10 sezonów „Rancza” co tydzień gromadził średnio 5,3 mln widzów (Dane Nielsen Audience Measuerment). Planowano kolejne, ale po śmierci Pawła Królikowskiego (serialowego „Kusego”) reżyser Wojciech Adamczyk zdecydował, że nie będzie kontynuacji.

źródło: wp.pl

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ